Portugalia 2015 r. – Azory – Pico (2/6)

Z upalnej Lizbony przenieśliśmy się na Pico, jedną z dziewięciu wysp archipelagu Azorów. Wyspy zgromadzone są w trzy grupy (zachodnią, centralną i wschodnią), Pico zaś należy do drugiej z nich. Azory są pochodzenia wulkanicznego, jednak czas ich powstania był różny, dzięki czemu znacznie się od siebie różną (przynajmniej te, które odwiedziliśmy).

Pico jest drugą pod względem wielkości wyspą archipelagu, o charakterystycznym wyglądzie przypominającym kapelusz Włóczykija 🙂 Wyspa składa się z wygasłego wulkanu (Pico, a jakże!) i porozrzucanych u jego stóp nadmorskich miejscowości. Dominującymi kolorami na wyspie jest ciemnoszary i brązowy, tj. kolory zastygłej lawy. To główny materiał, z którego powstaje większość znajdujących się na wyspie budynków. Oczywiście nie brak także soczystej zieleni bujnej roślinności i błękitu nieba oraz oceanu. Przyznać jednak należy, iż Azory nie należą do wysp, które uznać można za “wiecznie słoneczne”. Częste zmiany pogodowe (chmury, deszcz, mgła, słońce) są tam codziennością. Stanowi to niejakie wyzwanie dla codziennego wyboru garderoby 🙂

 

Po przylocie na wyspę, na lotnisku, wypożyczyliśmy wcześniej zarezerwowany samochód. Na bazę noclegową wybraliśmy Casa dos Botes w São Mateus (choć naszym zdaniem to raczej jest São Caetano), na południowym wybrzeżu wyspy. Z całą pewnością polecić możemy zarówno sam apartament, jak i pobliski bar o mylącej nazwie Snack Bar, w którym serwowano zawsze świeże i smakowite dania, a panująca w nim atmosfera sprawiała, że czuliśmy się jak członkowie rodziny właścicieli.

Apartament położony jest w zaadaptowanej na ten cel dawnej szopie na łodzie, tuż przy oceanie, nieopodal publicznej plaży. Od razu wyjaśniamy, że miejsce to ma także pewną wadę: obok plaży znajduje się jaskinia, którą upodobały sobie ptaki (przypisujemy im nazwę Cory’s Shearwater, tj. burzyk duży). Ptaki te aktywizowały się w nocy, około godz. 21, a także nad ranem, około 5. Ich aktywność sprowadzała się do latania i wydawania przy tym dźwięków przywodzących na myśl miauczenie kota lub płacz dziecka. Po kilku nocach przyzwyczailiśmy się do tego urozmaicenia, choć początkowo było trudno 🙂

Wypada zaznaczyć, że mieszkańcy Pico są bardzo sympatyczni i życzliwi, a do tego chętnie nawiązują znajomości z turystami. Nie wiemy do końca na jakie miesiące przypada “sezon” na Azorach (próbowaliśmy się tego dowiedzieć od mieszkańców Pico, jednak nikt nie udzielił nam odpowiedzi), faktem jednak jest, iż na przełomie maja i czerwca byliśmy jedynymi turystami w São Caetano. Oczywiście bardzo nam to odpowiadało.

Trzeba dodać, że przybyliśmy na Pico w okresie trwających na Azorach obchodów katolickiego święta Ducha Świętego (z posiadanych przez nas informacji wynika, że kult Ducha Świętego narodził się w kontynentalnej Portugalii, skąd dotarł na wyspy, zaś na stałym lądzie wygasł). W czasie uroczystości Ducha Świętego odbywają się procesje i nabożeństwa, ma miejsce dzielenie się chlebem i ciastem.

Już w drodze z lotniska do São Caetano widzieliśmy pierwszą procesję. W następnych dniach obchody odbywały się w kolejnych parafiach. Wzięliśmy nawet udział w uroczystości w miejscowym kościele: była orkiestra z pobliskiego São Mateus (São Caetano jest małą miejscowością, w której brak jest orkiestry; większe miejscowości na Pico chlubią się własnymi orkiestrami) grająca m.in. melodie z Ostatniego Mohikanina, tłumy ludzi i jedzenie. Typowym daniem związanym z obchodami uroczystości jest zupa Ducha Świętego. To rodzaj rosołu, w którym zanurzone są duże kawałki chleba, wchłaniające całą niemal wilgoć, przez co danie traci konsystencję ciekłą. Na wierzchu “zupy” układane jest mięso wołowe. Danie przyprawione jest miejscowym, bardzo aromatycznym ziołem, przypominającym tymianek. Udało nam się skosztować tego miejscowego przysmaku w “naszym” barze.

Główną atrakcją na Pico jest oczywiście sam wulkan. Urzekły nas także miejscowe krowy, które spotkać można – poza miastami – wszędzie. Są jak kozy na greckich wyspach: chodzą gdzie chcą i nie wiadomo jak wspinają się w różne dziwne miejsca. Większą część wyspy zajmują pastwiska, na których krowy wolno się pasą. Pastwiska oddzielone są od siebie murkami (z zastygłej lawy oczywiście) lub nieskomplikowanymi ogrodzeniami (drutem rozciągniętym pomiędzy wbitymi w ziemię palikami). Drogi, którymi dojechać można na pola, nie są zamykane szlabanami czy bramami. Byłoby to zbyt duże utrudnienie dla podróżnych, a głównie pasterzy i ich pickup’ów 🙂 Aby jednak krowy nie korzystały z tras samochodowych, omijając grodzenia, w miejscu, w którym przebiega granica pastwiska, na drogach istnieją “mostki” zbudowane z plastikowych lub betonowych belek, które nie przylegają do siebie, tworząc szczeliny. Przez “mostki” te krowy nie przechodzą (jeśli nie jest się uważnym – może w szczelinę wpaść stopa – niezbyt duża, np. Kasi, więc z pewnością wpaść też może krowia noga). Niestety widzieliśmy też krowy z założonymi “blokadami na nogi”, które uniemożliwiały im odchodzenie od miejsca, w którym je pozostawiono.

Na wyspie są dwa większe miasta: Madalena (stolica wyspy, na zachodzie) oraz Lajes do Pico (na południowym wschodzie wyspy). W Madalenie znajduje się przystań promów odpływających do Horty (wyspa Faial) oraz Velas (wyspa São Jorge). Nieopodal znajduje się także lotnisko. W stolicy jest kilka większych sklepów, w tym supermarket. Nam jednak bardziej niż Madalena podobało się Lajes do Pico. Podkreślić jednak należy, że miastami zajmowaliśmy się mniej, niż innymi częściami wyspy.

Poniżej zdjęcia z wartych odwiedzenia miejsc:

This entry was posted in Europa, podróże and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *