Rowerem do Częstochowy

Zaczęło się od tego, że kupując w Księgarni Podróżnika mapę Pragi (na lipcowy wyjazd) Kasia spotkała Pana, który bardzo zachwalał trasy rowerowe w Stobrawskim Parku Krajobrazowym i jego okolicach. Oczywiście Kasia powtórzyła rozmowę Tomkowi … i tak, od słowa do słowa, w długi weekend sierpniowy 2017 r. wyruszyliśmy rowerami do Częstochowy, zahaczając o polecane przez nieznajomego rejony. Trasę podzieliliśmy na trzy dni: dwa pierwsze miały być “dłuższe”, zaś trzeciego dnia do przejechania chcieliśmy sobie zostawić tylko ok. 20 km, by został nam czas na zwiedzenie Jasnej Góry i powrót pociągiem do domu. Niestety, nasze plany zweryfikowały dostępne po drodze noclegi, które wymusiły skrócenie drugiego i wydłużenie trzeciego dnia jazdy. W planowaniu trasy pomogło google.maps, ze swoją opcją “dróg przyjaznych rowerzystom”. Nie chodziło bowiem o to, by jechać najkrótszą drogą, lecz w miarę możliwości widokową i niezbyt uczęszczaną przez auta. Oczywiście wyznaczeniem naszej trasy zajął się Tomasz. Jechaliśmy ulicami, ścieżkami rowerowymi, wałami, drogami szutrowymi, duktami leśnymi, ścieżkami polnymi i co tam się jeszcze trafiło. Różnorodność podłoża była znaczna, co dodawało uroku trasie. Zdarzyło nam się co prawda marudzić z powodu przedłużających się wertepów, zgubić drogę lub dotrzeć do końca leśnej ścieżki, co spowalniało nasze tempo, lecz mimo to z pewnością polecić możemy tę trasę.

Oczywiście przed wyjazdem sprawdziliśmy pogodę. Prognozy były ok. Co prawda w piątek wieczorem przed wyjazdem padało i mocno wiało, ale w sobotę pogoda na rower była doskonała.

Dzień pierwszy:

Wyruszyliśmy z Wrocławia, wałami na Odrze dotarliśmy w okolice Siechnic, gdzie nieco zdziwiliśmy się ilością wody i powalonych drzew na tresie. Telefon od Rodziców wyjaśnił nam nieco sytuację: Oława i okolice doświadczyły w nocy znacznych szkód z powodu nawałnic. Na szczęście żadna z przeszkód na naszej drodze nie okazała się niemożliwa do pokonania. W Jelczu-Laskowicach, w Pizzerii Mamaleone, zjedliśmy smakowity lunch, i z nową siłą ruszyliśmy dalej. Opuściliśmy województwo dolnośląskie i – już w opolskim – w Rogalicach wjechaliśmy na polecaną przez Pana z księgarni trasę, którą przemierzyliśmy ponad 15 kilometrów. Następnie, przez Paryż, dotarliśmy do Dąbrówki Dolnej, gdzie w Buffalo Ranch zarezerwowaliśmy nocleg. Tego dnia przejechaliśmy ponad 90 km. W Buffalo Ranch odbywało się wówczas szkolenie psów, a my byliśmy jedynymi gośćmi bez czworonoga. Wynajęliśmy ostatni wolny pokój. Jego standard pozostawiał nieco do życzenia (bardzo cienkie ściany, przez które słyszeliśmy, jak sąsiadka mówi do swojego psa, a przez drobniutkie dziurki widzieliśmy światło, gdy my już swoje zgasiliśmy; najdziwniejsze jednak było to, że jedyne okno należało do łazienki – żeby przewietrzyć pokój trzeba było otwierać drzwi wejściowe). Mimo tych niedogodności byliśmy bardzo uradowani, że udało nam się znaleźć nocleg na trasie. Jedzenie (obiadokolacja i śniadanie) były w porządku.

Poniżej galeria i wykres przedstawiający nasz przejazd.


Dzień drugi:

Pełni sił i werwy wyruszyliśmy z Dąbrówki Dolnej na wschód, do Starego Olesna, gdzie nad zbiornikiem retencyjnym na rzece Stobrawa podziwialiśmy samolot 🙂 Tego dnia nocleg mieliśmy zarezerwowany tuż za granicą województwa śląskiego, nad Liswartą (której dolnym odcinkiem spływaliśmy kajakiem w 2016 r.). Wiedząc, że w Gospodarstwie Agroturystycznym Pod Starą Lipą nie ma możliwości zjedzenia obiadu, posililiśmy się po drodze, w Borkach Małych, w restauracji Na Kamieniu, którą polecamy. Niestety po drodze u Kasi odezwało się ścięgno Achillesa. Dobrze, że tego dnia do przejechania mieliśmy znacznie krótszą trasę (niespełna 60 km).

Pod Starą Lipą, w miejscowości Ługi-Radły, spaliśmy w starym młynie. Z pewnością miejsce to ma niezwykły klimat i potencjał. Brakuje jednak kilku niezbędnych dla nas wygód (brak prysznica w łazience; chcąc się umyć korzystać należy z łazienki matki właścicielki gospodarstwa; zaniedbana, brudna i zagracona przestrzeń zamiast tworzyć niezwykłe wnętrze – odstręcza). Z tych względów nie możemy powiedzieć, żeby nam się  w starym młynie podobało. Mogliśmy skorzystać ze śniadania, ale najwcześniej o godz. 9, co dla nas było zdecydowanie zbyt późną godziną.


Dzień trzeci:

Po umyciu włosów w umywalce pod kranem (co nie było łatwe, bo kran był krótki :)) głodni i średnio wyspani wyruszyliśmy na trasę. Pod wiejskim sklepem w miejscowości Siekierowizna, w lekkiej mżawce, zjedliśmy śniadanie i – w znacznie lepszych nastrojach – pomknęliśmy dalej. Choć Kasia wciąż odczuwała lewego Achillesa to nie mieliśmy czasu na marudzenie – do Częstochowy zostało nam jeszcze ponad 40 km. Bez większych przygód dotarliśmy na Jasną Górę. Oczywiście były tam tłumy pielgrzymów. Przechowalnia bagażu pełniła jakąś inną funkcję, więc nasze sakwy rowerowe musieliśmy zostawić na rowerach, licząc na praworządność wiernych. I nie przeliczyliśmy się 🙂 Zwiedziliśmy wieżę kościelną (w trakcie remontu, który uniemożliwiał wejście na najwyższy jej poziom), odwiedziliśmy Kaplicę Cudownego Obrazu (z obrazem Matki Boskiej Jasnogórskiej), Bazylikę pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny i Znalezienia Krzyża Świętego, Skarbiec i Arsenał. Potem, w barze przy Domu Pielgrzyma, zjedliśmy szybką zupę, na koniec wzięliśmy udział w mszy świętej odprawianej w Wieczerniku. Następnie, przedzierając się przez tłumy pielgrzymów, pojechaliśmy na Dworzec Częstochowa Stradom, skąd pendolino (!!!) wróciliśmy do domu.


Odwiedzenie Częstochowy w przeddzień święta wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny to raczej nie jest najlepszy pomysł, jeśli chce się w skupieniu i spokoju zwiedzić klasztor na Jasnej Górze. Można za to zaobserwować rzesze wiernych, którzy pielgrzymowali do Cudownego Obrazu w trudzie i znoju, w słońcu i deszczu, czasem na granicy wytrzymałości i dotarli do celu. Wyprawę uważamy za udaną 🙂

This entry was posted in podróże, Polska, rowery and tagged , , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *